Opowieść o anonimowych bohaterach bitwy pod Racławicami – nagrodzona praca [I]

Jakie były dalsze losy bohaterów bitwy pod Racławicami? Dzięki uczestnikom ogłoszonego w lutym 2023 konkursu literackiego poznaliśmy opowieści niektórych z nich. Poniżej prezentujemy nagrodzoną pracę w kategorii szkół ponadpodstawowych.

I miejsce — Aleksandra Sąsiadek
XL LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Stefana Żeromskiego w Warszawie


Noc była czarna niczym smoła, mrozy już odpuściły, rozmiękły po deszczach grunty. Kwiecień był dopiero, to i nie dziwota, że nic widać nie było. Cisza nastała, gdy nagle do chatki, ukleconej jak sikorki gniazdko, obcy głos dobiegać zaczął…

– Ludzie dobrzy, ludzie… na ratunek pójdźcie…

– Stachu, a idźże zobaczyć, kogo tam przyniesło – rzekła starsza niewiasta do syna swego, pierworodnego Stacha.

– Pójdę, matko.

Stachu najstarszy z całego rodzeństwa, choć dopiero 20 wiosen mu było, najodważniejszy był i sam już był wstał, żeby obejścia dojrzeć. Słyszał bowiem tupot kopyt końskich i rżenie, co po pustych polach się niosło.

– Młodzieńcze, pójdź do mnie – drżącym głosem zawołał starzec na koniu.

Stachu, mimo nocy czarnej dojrzeć zdołał, że jest to człowiek o twarzy bladej i wątłym zdrowiu i że życie z niego zaraz ulecieć miało.

– Podejdź… no, weź tę torbę… i listy do rąk samego generała Kościuszki zanieś… Do… do rąk generała… Nikogo innego… Czy zrozumia…?

– Zrozumiałem – odrzekł zaskoczony Stachu, ręce przed siebie wyciągnął, torbę pocztowego ujął, a i ciało opadającego z siodła starca złapał.

– Matko, chyba nie żyw? – krzyknął do niewiasty, co zaskoczona zajściem na progu izby stała.

– Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie – szeptać zaczęła, bo to jako pierwsze do głowy jej przyszło.

Lamenty matki sprowadziły na Stacha i starca więcej par oczu, tak i zaraz Lech, młodszy z braci, ciało starego wziął, przez siodło przerzucił i na koniu do nędznej kaplicy nieopodal poprowadził. Ksiądz bernardyn na widok dotąd nieznanego człeka jakże się zdziwił. Lech, zostawiwszy parę groszy księdzu na posługę, osiodłanego konia nakarmił. Stachu tymczasem torbę do chaty przytargał, a nie wiedząc cóż mu począć, listy przeglądać zaczął. Pośród pierwszy raz widzianych nazwisk spostrzegł takież posłyszane nieraz nazwisko Kościuszko. We łbie zadźwięczały mu słowa ledwie żywego starca. „Do rąk samego generała Kościuszki zanieś. Do… do rąk generała… Nikogo innego… Czy zrozumia…?”.

– Matko, co mnie począć? Toż to pocztowy, listy dla generała Kościuszki wiózł. I teraz on jako nieżywy leży. Matko, co począć? – wypytywał tak samo zdenerwowany, jak i przejęty Stachu.

– Jechać trzeba.

Matka zapakowawszy bochenek chleba ostatni, syna przytulać zaczęła.

– Pobłogosław matko, na drogę – rzekł Stachu drżącym głosem.

– Błogosławię! W imię ojca i syna… – matka już łzy w oczach miała, a i serce jej drżało, że syna pierworodnego w nieznane wysłać miała.

Koń pocztowego sprawny był, jakby wiedział, co za misję mu przyjdzie wykonać. Stachu konia dosiadł, torbę przez ramię zarzucił i w tę stronę ruszył, gdzie posłyszał, że wojsko generała stacjonować miało. Ujechawszy tyle co może 20 stai, natknął się na chatę, a że nocy pełnia i dostrzec ni drogi, ni pola można, zapukał Stachu do drzwi. Gospodarz gościnę Stachowi zapewnił, a i konia napoił. Wypytał też Stachu o generała Kościuszkę, gdzież go to spotkać można. Ten mu polecił na Przesławice pognać. Jak tylko kogut zapiał i świtać zaczęło, w podróż Stachu ruszył. Dnia już przybyło, gdy młodzieniec na polanę dotarł. Usiadłszy na kamieniu, bochen chleba od matki darowany wyciągnął, gdy nagle w oddali pobłyskujące w słońcu kosy kosynierów dostrzegł.

– Toż to Racławice przede mną przecie! – wykrzyknął zaskoczony Stachu. Do jego uszu odgłosy wystrzałów armat zaczęły docierać. – Bitwę generał rozpoczyna… – przestraszony, już myślał zawracać, bo nigdy nie przyszło mu w walkach uczestniczyć.

Wspomniawszy jednak przysięgę pocztowemu daną i matki błogosławieństwo, westchnął głęboko i przed siebie ruszył. Z każdym sążniem coraz to wyraźniej obraz pola bitwy widział. Patrzy: tu szwadron huzarów i regimenty piechoty, tam kosynierzy i pikinierzy, tam powiewa chorągiew krakowska, a na prawo piechota liniowa na flankach. Tam znów gaszącego własnym nakryciem głowy tlący się lont od działa kosyniera ujrzał. Koń coraz bardziej spłoszony w dalszą drogę iść nie chciał. Stach przywiązał go więc do drzewa i w dalszą drogę biegiem wyruszył.

– Bracia! Generała Kościuszkę gdzież znajdę? – zapytał modlących się pod krzyżem.

– O tam, na koniu, przed oddziałem.

Skinął głową w podzięce, a znak krzyża uczyniwszy, jakby nowe siły w niego wstąpiły, i we wskazanym kierunku podążył. Biegł mężnie, nie tracąc z oczu jasnej postaci generała. Słyszał świst broni i krzyki wojska. Dojrzał w końcu Kościuszkę przed sobą.

– Generale! Generale! – wołał ile sił, aby wśród głosów bitwy ten go dosłyszał – Poczta! Listy do generała!

– Ktoś ty?

– Jam Stachu! Pocztowy! Nie, nie pocztowy! Listy od pocztowego miałem prędko samemu generałowi dostarczyć – krzyczał Stachu w pośpiechu, a i język mu się plątał, stojąc tak przed obliczem najwyższego generała.

Kościuszko wziął od niego listy, głową skinął i na powrót skupił się na dowództwie. Stachu odszedł, a mijając napotkanych wcześniej ludzi, udał się w stronę drzewa, gdzie konia uwiązał. Zadumany, na malujący się przed nim obraz bitwy patrzył jeszcze czas jakiś. Czując, że i jemu siły powoli odchodzą, ruszył w strony, z których przybył. Wróciwszy do chaty, opowiedział wszystko zatroskanej matce i ciekawemu rodzeństwu.

Życie jego mieszczańskie toczyło się dalej, aż w miesiąc po bitwie Stachu list otrzymał. Zaskoczony prędko go otworzył i zaniemówił. Podpis od generała Kościuszki!

– Jakże on mnie odszukał? Przeciem mu powiedział tylko, że ja Stachu…

Aleksandra Sąsiadek


Konkurs literacki – baner informacyjny

■ Aktualności i fotorelacje ➸

 

print